wtorek, 5 kwietnia 2011

zasoulowane w Tobie na amen

Są albumy do których stale się powraca. Ciągle brzęczą w uszach, kręcą się w odtwarzaczach niezliczoną ilość razy, przywołują na myśl konkretne miejsca, zdarzenia, ludzi, klimat, zapach i nastrój. Działają na wszystkie zmysły, dogłębnie przenikają, zapisują się w jakiejś niezbadanej szufladce w mózgu, z której co jakiś czas szepczą i przypominają o sobie. Po roku, 5 latach, 15, 20... Ostatni przypadek jeszcze mnie nie dotyczy, ale mam nadzieję, że jeżeli w wieku 43 lat będę słuchać np. "How I got over" The Roots to będą oni przywoływać wspomnienia z wakacji 2010, "Soldier of love" Sade zawsze będzie sierpniowym porankiem w Xaver,"Troubadour" K'naana tworzeniem choreografii na Grünwaldzie na przestrzeni 2x2, a "Introducing Joss Stone" zawsze przywołuje na myśl wrocławski dworzec pkp ;) Przykładów można podawać w nieskończoność, a każdy z nich niesie ze sobą potężną, bardzo zróżnicowaną dawkę emocjonalną.

Wczoraj przypomniał mi się Maxwell ze swoim "BLACKsummers'night" z 2009. Melancholijnie, magicznie i subtelnie. Nieprzeciętny gość rodem z Brooklynu zachwyca za każdym razem :)

A Wam jaki album szczególnie zapadł w pamięci?

1 komentarz:

  1. Może to nie soulowy album, ale kiedy słucham "Super Taranta!" zespołu Gogol Bordello to przypominają mi się krakowskie nocne autobusy. Znów gdy słucham album "Songbird" (tu już bardziej soulowo) Evy Cassidy, to mam we wspomnieniach człowieka, który pokazał mi tę płytę pierwszy i po którym bym się w życiu nie spodziewał (to ten od słów "przecież się nie będziemy z tego doktoryzować")

    OdpowiedzUsuń